Schodzi powoli ze mnie, bo jakoś specjalnie diety nie mam (na zdrowo jadę, a nie żeby się dietować), jedynie (tak, jak kiedyś pisałam) zrezygnowałam z ziemniaków na rzecz ryżu, czy kaszy, nie jem słodyczy za często, chipsy odstawione, kawy nie piję - lecę na zielonej i czarnej herbacie. Pieczywo najczęściej ciemne (razowe) z ziarenkami i takie tam pierdoły. Wiadomo, więcej mięsiwa jem (cyc kury na pierwszym miejscu), no i jaja, groch, tuńczyk. Ale nie odmawiam sobie, jeśli mam na coś szczególnie ochotę. Ostatnio nawet poszłam na ciepłą szarlotkę z lodami, mniam!
Można i tak, jak widać. Może i wolniej to idzie, ale ja na tym przynajmniej nie cierpię i mnie nie zasysa - nie świruję z powodu braku węgli. Co ma być, to będzie
Niewiele widać bo i telefon ma kiepski aparat (2 megapix) + światło było kijowe, a poza tym przecież nie stanę rozebrana w szatni, żeby sobie słit focie postrzelać
Z brzuchem mam największy kłopot. Szczególnie z jego dolną partią, ale macham te scyzoryki, więc może coś z tego będzie. No i jeszcze zadek trzeba poprawić. A największy żal do tego sportu mam o piersi. 2 rozmiary mi zleciały i nie wiem, gdzie... Ech. Jak tak dalej pójdzie, to zostanę z dwoma flakami do pępka